sobota, 10 sierpnia 2013

Jessu, Andrzej, Magda rozdział III

Rozdział trzeci
Jessu położył się na wznak i patrzył w niebo. Nanizane na niewidzialne sznurki diamenty gwiazd migotały na tle granatu. Niebo zdawało się mieć nieskończoną głębię. Pomyślał o swojej ostatniej wizycie w synagodze.

Majestatyczny dom boży. Kim był bóg, który tam mieszkał? Pytanie kantora nie dawało mu spokoju. Dlaczego w synagogach było pusto a kościoły wciąż bardziej się wyludniały. Jeszcze tylko w niektórych z rzadka odbywały się jakieś obrzędy, których sensu i treści nikt nie pamiętał. Ludzie uczęszczali do nowoczesnych świątyń, ale tam nie mówiło się o bogu.

Dookoła rozciągał się busz pełen szelestów, szeptów, pomrukiwań. Królestwo, do którego on nie miał klucza. Wsłuchiwał się w jego dźwięki pragnąc odczytać tajemniczy kod. Czuł, że brakuje mu wiedzy. Dotychczas jego żywiołem było miasto. Tu, w głuszy doświadczenia przydatne w mieście-molochu nie miały wartości. Nieznośne swędzenie w zagłębieniu między palcami lewej ręki kazało mu przerwać rozmyślania. Domyślił się, że po ręce spacerują mu mrówki. Strzepnął je, ale swędzenie nie ustępowało. Usiadł. W ciemności nie mógł się zorientować skąd nadchodzą, chwycił więc kapelusz i omiótł nim miejsce, na którym siedział. Około północy zmorzył go sen. Wieża wydawała mu się na tyle bezpieczna, że nie pomyślał o zaciągnięciu siatki, którą maharadża zagradzał drogę niepożądanym gościom z buszu.

Obudził się przed świtem. Leżał bez ruchu łowiąc dochodzące z oddali furkotanie ptasich skrzydeł, trzaski, popiskiwania. Chłonął cud nadchodzącego dnia, jak ktoś kto znalazł się na ziemi po raz pierwszy. Żaden dźwięk cywilizacji nie zakłócał tego cudu. Po raz pierwszy w życiu Jessu poczuł, że jest świadkiem czegoś wyjątkowego. Zdumiał się myśląc, że nie miał dotychczas możliwości doznania podobnych wrażeń. Kiedy słońce oświetliło rozciągający się po horyzont bezmiar dżungli usiadł i skrzyżowawszy nogi oparł się o płytę różowego piaskowca. Nie, nie chodziło tylko o odszukanie Melchiora, chociaż ten cel był głównym powodem jego przyjazdu do Indii. Pragnął odpowiedzieć sobie tutaj na parę pytań, jakie go nurtowały. Być może na tym odludziu, z dala od życia, które wydawało mu się jałowe i płytkie, uda się odnaleźć sens. Biedny Andrzej - pomyślał. Jest taki zagubiony. I tak się o mnie troszczy. Gdyby nie to, chyba wolałbym podróżować sam. Czy jestem aż takim sobkiem? Nie, po prostu cierpię na syndrom jedynaka. Szkoda, że nie ma ze mną Jana. Z nim rozumieliśmy się najlepiej.

Poczuł głód. Sięgnął po placki, które wieczorem zamknął szczelnie w chlebaku. Z radością zauważył, że są tak samo smaczne i świeże, jak wczoraj. Popił je wodą i zaspokoiwszy głód znów się zamyślił. Czy Melchior będzie w stanie mu pomóc? Kto, tak naprawdę, jest moim ojcem? Dlaczego tak bardzo chciałbym to wiedzieć?

Oddychał spokojnie, miarowo. W takim upale nie można było robić niczego, co wymagało choć odrobiny wysiłku. Skupił się więc na oddechu. Mimo ćwiczeń oddechowych wkrótce poczuł przegrzanie organizmu. Opuściwszy pustelnię, ruszył piaszczystą drogą w kierunku zabudowań pałacowych.

W salonie ozdobionym trofeami myśliwskimi służący nakrywali do obiadu. Przemknąwszy niezauważenie przez salon Jessu znalazł się w korytarzu bez okien. Szedł nim po omacku. W pewnym momencie uderzył nosem w drzwi, których nie było widać w ciemności. Otworzył je i stanął nad seledynową taflą wody. Do basenu prowadziły przykryte wodą stopnie. Zainteresowanie Jessu skupiło się na malowidłach, które zobaczył na ścianach. Jedno z nich wydało mu się szczególnie godne uwagi. Był to duży fresk przedstawiający chłopca grającego na fujarce. Wokół niego pląsały dziewczęta z wieńcami na głowach. Tło stanowiły liście bananowca i różowe kwiaty. "Kim jest ten chłopiec? To chyba Kriszna w otoczeniu pasterek? Cóż za wspaniała kompozycja!."

Jessu poczuł, że robi mu się coraz bardziej gorąco. Zdjął sandały i powoli zaczął schodzić po stopniach prowadzących do wody. Woda zakryła mu stopy. Zanurzył się w niej po pas. Nabrał w dłonie płynnego szmaragdu i spryskał nim sobie czoło. Bez żadnego konkretnego powodu ogarnęła go radość. Ponownie spojrzał na fresk. Jego wzrok powędrował wzdłuż ścian sali, w której znajdował się basen. Dostrzegł teraz dwa inne freski, po prawej i lewej stronie. Przedstawiały dziewczyny w wieńcach z liści na głowach. Nic nie mąciło panującej wokół ciszy. Powoli, żeby nie poruszyć wody stawiał stopy na stopniach. W pewnym momencie ciało zaczęło mu ciążyć. Zdał sobie sprawę, że wyszedł z wody. Temperatura w basenie i na powierzchni była taka sama, nie odczuwało się różnicy. Owinął się w pozostawiony przez służbę na marmurowej półce ręcznik i na palcach przemknął do salonu. Służący zauważyli go i pokłonili mu się nisko jakby ujrzeli Krisznę we własnej osobie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz