środa, 28 sierpnia 2013

Jessu, Andrzej, Magda - rozdział piąty

Rozdział piąty

- Andrzeju, z kranu nie leci woda! - Magda odkręcała kurek.

- Idź do drugiego apartamentu - doradziłem.

- A w ogóle, to nie tak wyobrażałam sobie ten ośrodek wypoczynkowy.

Magda usiadła na łóżku zrezygnowana.

- Idę nad morze - obwieścił Jessu.

- Ja też, ja też chcę nad morze! - zakrzyknęła radośnie Magda. Nie pozostawało mi nic innego, jak iść z nimi.

Poszliśmy wzdłuż wybetonowanego bulwaru, który wznosił się nad czarnymi grzebieniami skalnymi wystającymi z morza. Chyba był odpływ, bo na skałach osiadły wodorosty a woda tylko gdzieniegdzie wlewała się między skały. Słońce prażyło, odbijając się od jasnego betonu. Poza nami nie było tutaj nikogo. Ponieważ miał przyjechać młody maharadża, nie oddalaliśmy się od ośrodka wypoczynkowego. Jednak do wieczora nie zjawił się nikt z wyjątkiem Randiego, który kazał zanieść do pokojów nasze rzeczy i powiedział, że w mieście nie ma nic więcej do zwiedzania. Pokręciliśmy się po pustych, przypominających opuszczone plaże uliczkach nadmorskich, na których z rzadka stały domy. Jeden z nich zwrócił moją uwagę pstrokatymi kolorami. Była to willa przypominająca nieco te w Kalifornii, tylko o wiele bardziej ekstrawagancka, jeśli chodzi o kształt.

- Musiała sporo kosztować - skomentował Jessu. Później dowiedziałem się od Randiego, że Gudżarat należy do najbogatszych stanów w Indiach. Inaczej wyobrażałem sobie indyjski przepych, ale widać nie byłem ekspertem w tej kwestii. Na spacerach bez celu i pogaduszkach na tarasie naszego apartamentu upłynął nam czas do wieczora. Mam na myśli mnie i Magdę, bo Jessu udał się na jeszcze jedną przechadzkę, sam. Zastanawiałem się, czy powinienem w jakis sposób nim pokierować. Ponieważ jednak zdawał się nie potrzebować niczyjego towarzystwa machnąłem ręką i zająłem się Magdą. Spędziliśmy razem udaną noc, mimo braku wody w łazience i na przekór orszakowi mrówek, które bez końca wędrowały spod umywalki do drzwi.

***

"Andrzej wydaje się jakiś spięty. A przecież nie ma ku temu żadnych powodów. W takim miejscu jak tutaj - niemal na krańcu świata - można być tylko szczęśliwym. To dziwne, nie ma tu mamy, Jana, właściwie nikogo bliskiego - Andrzeja przecież poznałem bardzo niedawno i nie jesteśmy bliżej zaprzyjaźnieni, a mimo to jestem szczęśliwy. Ta Magda - zabawne dziewczątko, aż trudno uwierzyć, czym się zajmowała. Dobrze, że jest z nami, bo przynajmniej Andrzej nie zawraca mi głowy. Czas płynie mi tu jakby wolniej. Czy to możliwe, żeby czas w różnych częściach świata płynął inaczej? To jedyne wyjaśnienie, jakie mi się nasuwa. Zadaję sobie pytanie, czy jestem tym samym Jessu, który opuszczał Nowy Jork przed kilkoma dniami? Wciąż mnie coś zaskakuje. Chociażby to, co widziałem wczoraj: skrawek podłogi za mieszkanie i kawałek białego płótna za cały strój. I mówią, że ten Gandhi pokonał brytyjskie imperium. Czy to możliwe? Jeden człowiek, który za całą broń miał Księgę, mógł zdobyć taką władzę? Muszę przeczytać tą Bhavagadgitę. Czyżby zawierała coś w rodzaju dynamitu? Nie spotkałem się dotychczas z tym, żeby księgi miały taką moc. Nie wiem, czy miał rację Jan mówiąc, że każdemu dana jest możliwość dokonania w życiu czegoś wielkiego. Do tego trzeba mieć wsparcie. Od kogoś lub czegoś. Wielką ideę, albo mistrza - nauczyciela. Nie miotać się po omacku, jak więzień w lochu. Dotychczas czułem się jak więzień. Dlaczego?"

Myśli Jessu zaczęły się plątać, płynęły coraz wolniej. W końcu usnął, niepomny na zastępy jaszczurek, które nocą rozpoczęły swoje myśliwskie harce na ścianach pokoju.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz