sobota, 29 czerwca 2013

Jednodniowy wyjazd z Tokio

29.06.2013

Dzisiaj wyjazd do Shimoda. Najpierw pociągiem do Atami z Shinagawa a potem przesiadka i dalej. Shimoda to miejsce, do którego dotarł Amerykanin admirał Perry i nakłonił Japończyków do otwarcia kraju na świat. W Shimoda duże wrażenie zrobiła na mnie historia opisana przy wejściu do Daianji - świątyni położonej przy głównej ulicy. W 1688 roku szesnastu samurajow popełniło tam seppuku. Powód? Wieźli drewno do stolicy Edo, statek rozbił się. Poczuli się winni, honor nie pozwolił im przybyć bez ładunku. Najmłodszy miał 15 lat. Historia ta jest ciekawa ze względu na bardzo rozwinięte poczucie odpowiedzialności właśnie. Gdyby było ono tak rozwinięte w naszym kraju,  chyba niewielu ludzi pozostałoby tam przy życiu... Ale to tak na marginesie. Widoki w Shimoda są piękne - zwłaszcza z góry Nesugata, na którą można wjechać kolejką linową. Powrót pociągiem Odoriko był dobrym pomysłem, gdyż nie trzeba było przesiadać. Po 17.00 widoki na morze nabierały coraz bardziej melancholijnych barw. Około 20.00 byliśmy na stacji Shinagawa w Tokio.

sobota, 22 czerwca 2013

Śmierć w Japonii

22.06.2013
"Jeśli chcesz umrzeć w spokoju unikaj procedur medycznych" - mniej więcej tak można by przetłumaczyć tytuł książki japońskiego autora Nakamury na temat umierania. W Japonii powstały już domy, w których można spokojnie dokończyć żywota bez niepotrzebnych, uciążliwych zabiegów medycznych przedłużających życie, albo raczej agonię. Może to i sensowne zważywszy, że atmosfera szpitala nie należy do najprzyjemniejszych. Dawniej, kiedy nie było tak rozwiniętego systemu służb zdrowotnych ludzie umierali w sposób bardziej naturalny. Teraz często w bardzo podeszłym wieku poddają się zabiegom medycznym mającym poprawić ich zdrowie, i wtedy właśnie kończą życie. Bo ingerencja medycyny okazuje się zbyt intensywna dla starszego organizmu. Tak było z moim dziadkiem, który zmarł w szpitalu po operacji na kataraktę. Jeśli więc tylko można znieść dolegliwości jakie się ma, bezpieczniej jest, być może stronić od lekarzy. Jest to zawsze pewien dylemat: poddawać się zabiegowi, czy nie. Wydaje mi się, że Japończycy nie biegają tak z byle czym do lekarza, jak ludzie Zachodu. A jeśli już przyjdą z czymś poważnym, to uzyskują skuteczną pomoc. Ale, jak pisze Nakamura, medycyna ma ograniczoną władzę nad starością i śmiercią.  

czwartek, 20 czerwca 2013

Stereotypy


20.06.2013
Stereotypy to popularne, nie poparte głębszymi argumentami wyobrażenia na temat jakiegoś zjawiska, albo grupy ludzi. Natrafiłam na ciekawe zestawienie stereotypowych wyobrażeń trzech narodowości: Chińczyków, Rosjan i Japończyków w filmach chińskich, tzw. hongse jingdia (Red Classics), czyli produkcji gloryfikujących heroizm komunistów. Autor artykułu przedstawia to w ten sposób:
Chińczyk (tj. bohater filmowy, który w filmie jest Chińczykiem): występuje w roli ofiary, cechuje go odwaga, ma naturę szlachetną, osobowość elastyczną, wykazuje dystans do spraw seksu.
Rosjanin: występuje w roli wyzwoliciela, cechuje go siła, jest sympatyczny w obyciu, uparty, nie kryje się z seksualnością.
I wreszcie Japończyk: występuje w roli tego, który atakuje, ma dziką naturę, wykazuje brak zmysłu moralnego, jego osobowość to głównie wady, a seksualność - perwersyjna (źródło: "Contested Images of China, Japan and Russia", w: Orient on Orient, Images of Asia and Eurasian Countries, edited by Tetsuo Mochizuki, Go Koshino, Slavic Research Center, Hokkaido University, Sapporo, March 2013). Ciekawe, skąd w tych filmach wzięły się takie właśnie stereotypy? Zapewne odpowiedź na to pytanie zajęłaby dużo czasu i wymagała głębszych studiów. Ja na pewno też nie jestem wolna od tworzenia sobie w głowie stereotypów - któż ich nie tworzy? Nawet jeśli widzimy, że nie pasują do rzeczywistości mają dużą siłę narzucającą. Chyba oglądane kiedyś, we wczesnej młodości filmy wojenne zostawiły we mnie obraz Japończyków jako okrutnych. Czy perwersyjnych? Nie, tego nie wyniosłam z filmów. Stereotyp perwersyjności wytworzył się we mnie chyba pod wpływem artykułów w prasie: a to jakiś nauczyciel robił zdjęcia tego, co pod spódniczkami dziewcząt, a to ktoś tam w pociągu molestował dziewczynę. Nawet podobno są strony internetowe, na których mogą dogadać się ci, co molestują i ci (te), co chcą być molestowani(molestowane). No i mamy gotowy stereotyp: perwersyjni. Ci do braku zmysłu moralnego, to myślę, że ma tu znaczenie specyfika kultury japońskiej. Jest ona oparta na innych zasadach i jej ocena z punktu widzenia np. europejskich wartości chrześcijańskich może być zupełnie absurdalna. Inne wartości są cenione tam, inne tu.  Co do wad - to zapewne chiński brak sympatii odegrał tu pewną rolę. W każdym razie nie można traktować filmów takich, jak te w komunistycznych Chinach jako źródła wiedzy o danym narodzie. Ale tak jak mówię, stereotypy zakorzeniają się łatwo, a wyplenić je trudno. W każdym razie autorami artykułu są Japończycy, więc jeśli oni sami stworzyli to zestawienie, to myślę, że nie jest nietaktem pisanie o tym. Stereotypy intrygują, dlatego, że powstają i przylepiają się do mózgu, jak rzep.

wtorek, 18 czerwca 2013

Ludzie


Tokio, 18.06.2013

Oglądy ludzi: w pociągu, w metrze, w sklepach, na ulicy. Dzisiaj jechałam pociągiem. Na stacji wsiadło homo – popatrzyłam pobieżnie: ciekawie ubrana jest ta dziewczyna. Popatrzyłam w górę (bo siedziałam, a homo nie) – ma ciekawą fryzurę. Przyjrzałam się jeszcze raz: ale chyba nie jest już najmłodsza. Może ma około pięćdziesięciu lat. I jak odważnie ubrana!  Homo miało spodenki w duże kropki i kok na głowie trochę przypominający fryzury zawodników sumo. Znów rzuciłam okiem na spodenki, potem mój wzrok powędrował ku łydkom i co widzę? Są potężnie owłosione! Teraz jeszcze raz ogarniam dyskretnie wzrokiem tego pasażera JR i dociera do mnie, że to facet! A chyba przez piętnaście minut był w moich oczach najpierw dziewczyną, potem pięćdziesięcioletnią kobietą, a wreszcie facetem. A może to transwestyta? Nie wiem, nie miał makijażu. Może był aktorem? Nie mam pojęcia. Doświadczenie w każdym razie niepowtarzalne.

Kiedyś z kolei wracałam dość późno wieczorem z Biblioteki Sejmowej. Siedziałam w zamyśleniu, nagle poczułam na sobie czyjś wzrok. Kiedy spojrzałam w tamtą stronę zrobiło mi się zimno. Poczułam lęk. Dlaczego? Człowiek, który na mnie patrzył był ubrany w porządny czarny garnitur, białą koszulę, wyglądał na przeciętnego „sararymana”. To, co mnie przeraziło to był wyraz jego oczu. Patrzyły z jakąś kamienną bezwzględnością, zimne, władcze. Szybko spuściłam wzrok starając się nie zerkać więcej w jego kierunku. Przed wysiadaniem na mojej stacji upewniłam się, że nie ma go już w wagonie.

Inne spotkanie: wracałam kiedyś z bardzo dalekiej samotnej wyprawy do prefektury Mie. Na jednej ze stacji wsiadła jasnowłosa dziewczyna. Miała na szyi krzyżyk na łańcuszku. Zagadnęłam ją po angielsku, bo moja wyprawa była nieudana, myślałam że może dowiem się od niej, czy była na procesji, której ja nie znalazłam. Po angielsku nie bardzo mogłyśmy się dogadać, ale okazało się, że zna hiszpański. Jest Ukrainką, żoną Latynosa o pochodzeniu japońskim. Procesja, jak się dowiedziałam odbyła się. Tak niewiele mi brakowało, żeby na niej być! Ale to spotkanie w pociągu, gdzieś w środku wyspy Honsiu z Ukrainką mówiącą po hiszpańsku… Doprawdy świat jest mały.

niedziela, 16 czerwca 2013

Energia jądrowa - refleksje


16.06.2013

Premier Japonii Shinzo Abe jest w Polsce. Rozmawia m.in.o promocji technologii jądrowej. Jest to jeden z jego pomysłów na poprawę stanu japońskiej gospodarki: eksport technologii za granicę. Pomysł świetny, tylko jeśli obserwuje się stan rzeczy po katastrofie w Fukushimie jest to trochę niepokojące. Energia jądrowa wymaga absolutnie odpowiedzialnego podejścia ze strony pracowników. Tymczasem w Polsce wiele spraw nie wychodzi, chociażby zarządzanie kolejami. Toteż tutaj miałabym wielkie obawy, czy faktycznie stopień odpowiedzialności tych, którzy pracowaliby w elektrowni zabezpieczyłby Polskę przed jakimś niespodziewanym wydarzeniem. Zdarzają się awarie mniejszego pokroju w tym sektorze we Francji. Czy tak trudno jest sobie wyobrazić takową awarię u nas?

Obecnie w środowiskach naukowych nie mówi się już „to jest bezpieczna energia”. Taki pogląd usypiał czujność, a w tej dziedzinie czujność musi być nieustająca i na najwyższym poziomie. Ktoś powie: trzęsienie ziemi, tsunami. Zgoda. Ale to człowiek nie przewidział, ze tsunami zniszczy urządzenia chłodzące w elektrowni. To zawinił człowiek i jego brak zdolności przewidywania. Każda katastrofa jest inna. Dlatego np.  lotnictwie bada się każdą szczegółowo pod kątem przyczyn. Weźmy trzy największe katastrofy jądrowe: Czernobyl, Three Milles Island i teraz Fukushima. Każda z tych awarii była spowodowana czym innym. Żadnej ludzie nie przewidzieli.

Zastanawiam się też nad wydajnością energetyki atomowej. Jeśli 53 reaktory japońskie produkowały 30 % energii, to jeśli miałyby produkować trzy razy więcej (ok. 100%) trzeba by ich było 150! Całe wybrzeże Japonii trzeba by usiać elektrowniami atomowymi!
Po Fukushimie (3/11/2013)tu i ówdzie pojawiają się  raporty naukowców: o radioaktywnym planktonie, radioaktywnych rybach, wodzie gruntowej. Powoli skażenie „rozpełza się” po okolicy. Na ile może szkodzić?  Badać to jest bardzo trudno, gdyż rozprzestrzenia się ono bardzo nierównomiernie, a związek przyczynowy tj. skażenie a choroby u człowieka jest trudny do udowodnienia, chyba że człowiek przyjął dużą dawkę promieniowania. Kiedy się nad tym wszystkim zastanowić to dzisiaj przecież niektórzy ludzie nie mogą w pewnych miastach wychodzić na ulicę, bo z powodu zanieczyszczeń konwencjonalnych – chemicznych, Co2, dusi ich astma. A czyż tak trudno wyobrazić sobie codzienne zerkanie na licznik Geigera, by sprawdzić, czy danego dnia trzeba wyjść w kombinezonie, czy bez?  W każdym razie nie chciałabym doświadczyć tego na własnej skórze. A niestety, dzieci w niektórych miejscach w Tohoku doświadczają tego.  

Muzeum Matsuo Basho

16.06.2013

Dzisiaj wizyta w małym muzeum Matsuo Basho nad Sumidą, w dzielnicy Tokio zupełnie nieciekawej, tyle że nad rzeką. Dojazd linią Oedo z Azabujuban do Morishita Station a potem pieszo około siedem minut trochę błądząc i meandrując.  Padało. W muzeum trochę map, wierszy na zwojach, dokumentów. Trasy jakie pokonywał poeta pieszo - obszedł niemal całą wyspę Honshiu!
Piękny widok na Sumidę z tarasu widokowego gdzie jest pomnik poety.
Potem powrót terenami nieco przemysłowymi, magazyny, autostrada. Lubię takie spacery, mają w sobie coś z wstąpienia na plan filmu science fiction. Wyobrażam sobie jakby to było, jeśli nagle Tokio wyludniłoby się z jakichś powodów i tylko ja przetrwałam. Może już ktoś wcześniej wybrał puszki z napojami z automatów i dla mnie nic by nie zostało? Iść, iść pieszo przez opuszczone miasto niczym przez nieprzebyty łańcuch górski. Często prześladuje mnie taka wizja. Wielkie miasta są jak nieprzebyte łańcuchy górskie. Nie na miarę człowieka. Aż dziw, że zbudowali je ludzie.

sobota, 15 czerwca 2013

Piękno Manazuru

15.06.2013

Dzisiaj, w sobotę wycieczka do miejscowości Manazuru. Nazwa kojarzy mi się z Lazurowym Wybrzeżem, może dlatego mam dla tej miejscowości pewien sentyment. Trzeba wsiąść w pociąg o nazwie Acty w kierunku Atami na stacji Shinagawa w Tokio. Wyjazd o 10.47, przyjazd o 12.00. Manazuru jest spokojnym miasteczkiem rybackim. Mnóstwo restauracyjek z sashimi. Ale najciekawiej jest iść pieszo, najpierw wzdłuż morza a potem drogą do góry(około 4 km). Dociera się na cypel położony na wysokim klifie. Jest tam pawilonik z restauracją - dzisiaj jadłam tam wspaniałe sashimi na ryżu. Potem można iść do małej kawiarenki na nadmorskim tarasie. Widok na morze - dookoła wspaniały. Dalej są góry, te w kierunku górskiej miejscowości Hakone. Można też zejść schodami na sam dół by moczyć stopy w morzu. Na cyplu rosną stare drzewa, las pachnie. Powrót - albo autobusem, albo jeszcze ciekawiej - pieszo, tylko że tym razem górną częścią miasteczka. Można obejrzeć ciekawe domy, jest tam muzeum sztuki nowoczesnej - nieco drogi wstęp, ale mieści się ono w ciekawym starym drewnianym domu. Sennie i pięknie, czyste powietrze, umysł oddycha. Manazuru, mały klejnocik na zurbanizowanej aż nadto wyspie Honsiu.

piątek, 14 czerwca 2013

Tokio i inne miasta Azji


    Chodzę po Tokio w jakimś napięciu, tłumy działają na mnie źle, nie widzę przestrzeni przed sobą. Mimo, że miasto jest wygodne, ma dużo toalet, miejsc do odpoczynku, kawiarni gdzie można coś przekąsić (czy trzeba, czy nie trzeba!) to jednak nieco przeraża. Jest ponad miarę człowieka. Jeśli ktoś sie nad tym nie zastanawia, to może nie jest to dla niego problem. Ale przecież wielu ludzi tutaj dostaje świra, nie wiadomo z czego – z tego tłoku, czy też z innych powodów. Pisarz pochodzenia indyjskiego Naipaul pisał o stresie, na jaki cierpią Indusi mieszkający w swoich klitkach w wielkich miastach Indii. Tu, w Tokio też ludziom jest chyba ciasno, nawet jeśli nie całkiem zdają sobie z tego sprawę. Mają mnostwo udogodnień, ale jako istoty biologiczne i istoty ludzkie nie mają przestrzeni dla swojej cielesnosci i psychiki.

Podobnie wielkim miastem jest Hong Kong. Tylko, że tam czuje się, przynajmniej w niektórych dzielnicach, jakąś przestrzeń dla duszy. Te sklepiki, chaotyczne uliczki, restauracyjki. To jest na miarę człowieka. Port natomiast robi nieco przerażające wrażenie swoim ogromem – gigantyczne żurawie w ciemnosci – wieże świateł w nieokreślonej przestrzeni, ogrom w ktorym nie ma miejsca na piesze wędrowki ludzkiej mrówki. Jednak jest coś w tym mieście, co wzbudziło moją sympatię, chociaż zdaję sobie sprawę, że mieszkanie tam na dłuższa metę byłoby chyba nudne. Tak jak w wielu miastach Azji Dalekowschodniej. Chiny np. tak już się komercjalizują, że władze zakazały tym świątyniom, do ktorych licznie przybywają turyści pobierania haraczu pienieżnego za wstęp. Azja zawsze byla taka – w Tybecie przecież w świątyniach zdzierano z pielgrzymów, ile wlezie.  W Indiach może  mniej zdzierano. Tutaj, w Japonii świątynie są biznesami (rodzinnymi najczęściej), na ktorych się zarabia. Buddyjskie też. Tyle, że te ostatnie zarabiają najczęściej na pogrzebach.

Azja Dalekiego Wschodu chyba jest w ogóle w pewien sposób nudna. Czytałam opinie (kto to powiedział??), że buddyzm w Indiach jest filozoficzno-psychologiczny, w Chinach praktyczny, a w Japonii emocjonalno-estetyczny. To się czuje. W Indiach jest głębia zachecająca do studiów, Chiny znam mało, a co do Japonii to estetyzm zdaje się górować nad wszystkim innym. Nie ma niczego do odkrycia, do głębszego poznania, kończy się na powtarzalnych gestach, które trzeba wykonać według drobiazgowych przepisów. I cóż z tego wynika? Chyba niewiele. A buddyzm ze szkół indyjskich –ileż ciekawych możliwości, również psychologicznie rzecz biorąc. Być może ta praktyczno-powierzchowna orientacja umysłowa Azji Dalekowschodniej sprawila, że nie przyjęło się tutaj chrześcijaństwo. Bo wymaga ono trochę innego, głębszego zaangażowania duchowego. Przerażająca jest pustka duchowa niektórych ludzi Zachodu ( może większości w kulturach anglosaskich?), ale tutaj, w Japonii też jest nie lepiej. Wszelkie próby zaangażowania ducha konczą się maniacką orientacją na własną grupę – sekciarstwem. Skarzyła się jedna Latynoska o pochodzeniu japonskim, że jak w Japonii przyjdzie się do kościola katolickiego zaraz zaczynają cię wypytywać: jesteś katoliczką, chodzisz do kościoła, gdzie chodzisz. To jej się nie podobało. Nie miała ochoty wiazać się z kościołem-instytucją, chciałaby raczej przyjsć w dowolnej porze się pomodlić. Ale tutaj się na to nie pozwala. Albo jesteś totalnym partycypantem w danej grupie, albo odejdź. Totalitaryzm duchowy Azji Dalekowschodniej.

Dziwne życie japońskiego poety Matsuo Basho (XVII wiek) to jakby potwierdzenie tego, co piszę powyżej. On nie chciał żyć w trybach społeczeństwa poddanego totalnej kontroli. Zamieszkał w podróżach. Tacy, jak on określani byli mianem szaleńcow (FUKYO). Wiedli życie na obrzeżach świata. Nie musiał się obawiać, że ktoś każe mu popełnić sepuku. XX-wieczne totalitaryzmy były sprawniejsze: komu udało się ujść kleszczom stalinizmu? Może gdzieś w głębi syberyjskich lasów – tak. Ale nie jestem pewna...     

     

czwartek, 13 czerwca 2013

Stojąc na rogu ulicy


13.06.2013

Dzisiaj stałam około 20 minut na roku ulicy czekając na spotkanie. Obserwowalam ludzi, którzy przekraczali na zmieniających się światłach główną ulicę przede mną. Po prawej ręce miałam przecznicę, również z przejściem dla piszych i światłami. Padał deszcz, ludzie spieszyli się często potrącając mój parasol. Zauważyłam ubranego jak taksówkarz tokijski człowieka – biała koszula, czarna kamizelka i spodnie, który chodził tam i z powrotem z dziecięcym gumowym kaloszem w kolorze niebieskim – w ręku. Nawet myślałam na początku, ze to ktoś z jakimiś problemami umysłowymi, nie brakuje takich ludzi w olbrzymim mieście Tokio. Ale potem dostrzegłam, że człowiek ten zagląda na taksówkę, która stoi za przejściem dla pieszych i upewniwszy się, że wszystko w porządku wraca na przejście dla pieszych znajdujące się po mojej prawej ręce. Przeszedł tak kilka razy. W końcu wyjął telefon komórkowy i zaczął wybierać numer. W tym momencie podeszła do niego młoda kobieta – jak się domyśliłam matka dziecka, które zgubiło kalosz. Mężczyzna wręczył jej butek a ona, kłaniając się kilka razy ze słowami wdzięczności wręczyła mu metalową butelkę z ciepłym napojem zakupionym w automacie. W ten sposób zrewanżowała się za zwrócenie zguby! Oboje jeszcze raz wymienili ukłony i rozeszli się. Oto Japonia!

środa, 12 czerwca 2013

Irracjonalna strona Japonii

12.06.2013

              M.H. powiedziała mi, że w jej okolicy, na trasie Nambu Line jest przed miejscowością skrzyżowanie, gdzie stały figury Jizo. Japończycy postanowili poprowadzić drogę przez miejsce, gdzie stały figury. Przenieśli je gdzie indziej. Na nowej drodze było tyle wypadków, że ludzie domagali się przywrócenia figur na ich dawne miejsce, co zrobiono. Wybudowano objazd tej części drogi.  Liczba wypadków zmniejszyła się.
              Jizo to chyba najczęściej przedstawiane bóstwo w Japonii - jego figury stoją przy drogach, na polach,, na cmentarzach. Jizo opiekuje sie dziećmi, które zmarły wcześniej od swoich rodziców i nie są w stanie samodzielnie przekroczyć japońskiej "rzeki Styks", albo też tymi, które ulegly poronieniu albo nie przyszły na świat z powodu aborcji.
          W październiku 2012 wybraliśmy się na miejsce, do którego przyjeżdżają rodzice których dzieci umarły. Wiele czasu zajęło mi opracowanie dojazdu do Osorezan – Straszliwej Góry, albo też  Góry Lęku i Trwogi położonej w prefekturze Aoyama, na Półwyspie Shimokita, w północnej części wyspy Honsiu. Z Tokio do Osorezan jest ponad 800 km. Pierwszy etap naszej podróży to superszybki pociąg – shinkansen o 6.28 ze stacji Tokio. O 10.01 byliśmy na stacji Shin-Aomori, skąd trzeba było przesiąść na ekspres jadący do Aomori. Stamtąd ekspresem do Shimokita. Z Shimokita autobusem lokalnym do Osorezan, gdzie był koniec wszelkich ziemskich  szlaków. Byliśmy na miejscu o 13.30. Autobus przejechał drogą asfaltową obok czerwonego mostku, który według opisów tych, co tam byli prowadzić miał do krainy zmarłych. Podjechaliśmy pod samą niemal świątynię Bodaiji zarządzaną przez sektę zen sōto. Natychmiast podszedł do nas przewodnik z identyfikatorem na ramieniu, poprowadził pod kasę świątyni gdzie (obowiązkowo !) kupiliśmy bilety. Następnie przekroczyliśmy próg świątyni i idąc za przewodnikiem poszli do schroniska dla pielgrzymów – shukubo, gdzie mieliśmy rezerwację noclegu. Przewodnik dopilnował, żebyśmy zdjęli buty we właściwy sposób i zamknęli je w specjalnych szafkach, ubrali specjalne pantofle i , tak przygotowanych doprowadził do recepcji. Tam, po wypełnieniu karty meldunkowej zostaliśmy zaprowadzeni przez kobietę, ale nie-mniszkę do pokoju. Był to olbrzymi pokój wyłożony plecionymi ze słomy ryżowej matami tatami (chyba 20 mat, nie liczyłam, ale wielkość tradycyjnych japońskich pokoi mierzy się liczbą mat tatami), z przedpokojem, gdzie nie było mat i gdzie należalo zostawić pantofle. Była toaleta z muszlą klozetową ze wszystkimi aplikacjami (mycie, podgrzewanie, suszenie) oraz obok pomieszczenie do mycia się – dwie umywalki. Nie było wanny ani prysznica, ale nie narzekaliśmy, bo w innym schronisku dla pielgrzymów gdzie byliśmy (Mont Koya) nie mieliśmy ani toalety ani wody w pokoju. W Osorezan myć można się było nie w pokojach, ale w drewnianych budyneczkach rozsianych po siarkowej pustyni – były w nich baseniki z wodą siarkową, albo w dużym ofuro, czyli łaźni, która znajdowała się w budynku, gdzie nocowaliśmy.

Kobieta zostawiła nas samych wręczając kartkę (po angielsku) z opisem, jak należy się zachowywać nocując w klasztorze i z rozkladem dnia: od 5.00 rano czynne jest duże ofuro, gdzie można się umyć i wymoczyć we wrzątku (myłam się, ale nie moczyłam we wrzątku, który na pewno miał ponad 40 C ). O 6.30 w głównej świątyni jest poranna medytacja i recytacje sutr buddyjskich, o 7.30 wegetariańskie śniadanie. Kolacja o godzinie 17.30 – również wegetariańska.

Zostawiliśmy nasze tłumoczki i poszli oglądać okolice. Była godzina 14.00. Obiad zjedliśmy już wcześniej w pociągu. Swieciło słońce więc białe skały z żółtymi siarkowymi plamami nie wyglądały specjalnie ponuro. Wszędzie unosil się zapach siarki i białe opary. Gdzieniegdzie pod ziemią coś bulgotało. Szliśmy prowadzeni przez strzałki zatrzymując się po drodze przed posągami i figurkami boddisatwy Jizo - opiekuna dusz dziecięcych po śmierci, według ludowych wierzeń buddyjskich w Japonii. Mijaliśmy kopczyki z kamieni, usypane przez pielgrzymów. Na wielu z tych kopczyków kręciły sie kolorowe wiatraczki. Wszędzie pełno było małych ołtarzyków z figurkami Jizo, w ubranku lub bez, oraz kamieni a nawet dużych muszli z napisami po japońsku. Wiatraczki jęczały, piszczały, płakały. Zostawiają je tutaj rodzice zmarłych dzieci. Wiatr wieje tu zawsze. Na jeziorze, do którego doprowadzały strzałki były drobne fale – jezioro to zawiera duże ilości trujących minerałów, m.in. siarki i ołowiu, toteż nie ma w nim życia. Jest za to biała plaża, na której płaczą wiatraczki. Spotykaliśmy grupy Japończyków, którzy przyjechali tutaj autokarami. Natomiast następnego dnia (21.10) w niedzielę rano grup nie było.  Chodzili po ścieżkach ludzie, którzy zanocowali, tak jak i my, w shukubo – były to pary a nawet sami mężczyźni, niektórzy ubrani na ciemno, ze smutkiem w oczach. Poranna medytacja (6.30) wymagała siedzenia na kolanach albo po turecku. Prowadzący ją mnich najpierw wygłosił cos w rodzaju kazania ( nie rozumiałam nic, ale wciąż powtarzało się imię Jizo oraz słowo kodomo, co po japońsku znaczy dziecko. Następnie po waleniu w bęben i hałaśliwych, wprawiających powietrze w drżenie gongach (asystent mnicha), nastąpiło wyczytywanie nazwisk obecnych – w tym naszego, z podaniem miejsca, z którego dana osoba przyjechała. W naszym przypadku podano “Polska”. Jeśli chodzi o Japończyków podawano nazwy prefektur. Potem wyczytywano imiona i nazwiska zmarłych dzieci. W końcu asystent zaczął recytować sutry buddyjskie. Po zakończeniu obrzędow można było obejrzeć wnętrze świątyni, pójść za “ołtarz”, czyli za figurę Jizo.

Kiedy po śniadaniu poszliśmy ponownie na dróżki meandrujące wśród siarkowych wyziewów zauważyliśmy, że pojawiły się nowe kamyki i muszle z napisami japonskimi. Wiał silny wiatr, jęczały wiatraczki, niebem sunęły chmury,  fale na jeziorze połyskiwały seledynem. Może nie było aż tak straszno, ale trochę smutno. Czerwony mostek widać było z daleka. To po nim przechodzą dusze do świata umarłych. 

Dwa posilki, jakie jedliśmy w klasztorze – kolacja i śniadanie były bardzo malownicze. Na kolację podano tempura (warzywa smażone w panierce), zupkę miso, ryz i pikle różnego rodzaju oraz słodką fasolę. Przed posilkiem byla modlitwa, którą prowadzil mnich (ten sam, co w świątyni - jest on zarzadcą a może i właścicielem, albo współwlascicielem światyni i bardzo się stara, by kult Jizo sie rozwijał). Następnie zjedliśmy kolację pałeczkami, które mielismy przynieść również na śniadanie. Nic się nie mogło tutaj zmarnować, wszechobecna prostota życia i oszczędność bardzo mi się podobały. W czasie kolacji zagadnęła nas para Japończyków – ona znała naszego kolegę z pracy, który kiedyś pracował w Japonii w turystyce.  Ale jak to w kontaktach z Japończykami - porozmawialiśmy tylko trochę, oni nie nawiązywali bliższych więzi. On znał się nieco na religii buddyjskiej i z zapałem recytował modlitwy przed posiłkiem. Ona nie umiała ich zapewne nawet przeczytać, bo nie dotrzymywała mu kroku. Język religijny bardzo różni się od codziennego. Ledwo skończyłam śmigać pałeczkami (umiem w ten sposób zjeść nawet zupę miso) a tu mnich oznajmił koniec kolacji intonując modlitwę dziękczynną. Ci, którzy chcieliby dobrać sobie ryżu nie mieli szans. Po kolacji w holu przed jadalnią można było oglądnąć film na temat Osorezan: głównie zdjęcia z lokalnych świąt – w czerwcu przyjeżdżają tutaj tłumy, by poprzez kobiece media itako nawiązywać kontakt ze swymi drogimi zmarłymi. 
              Jak to w Japonii, nie było to wszystko tak bardzo odcięte od osiągnięć cywilizacji, bo np. schronisko było zradiofonizowane i mnich przez głośniki zapowiadał, że pora wstawać. Odcięcie od świata żywych było tez raczej umowne, gdyż most przez miejscowy odpowiednik naszej rzeki Styks stał sobie tak po prostu, nie był konieczny, gdyż autobus i tak dojeżdżał do samego “buddyjskiego piekła” asfaltową drogą. Jezioro było częściowo ogrodzone, przynajmniej od strony olbrzymiego parkingu, przewidzianego na przyjazdy hord zmotoryzowanych pielgrzymów. Ale trzeba przyznać, po kolacji nie było już nic do roboty, zapadała ciemność i iście klasztorny spokój, można było co najwyżej udać się do drewnianych łaźni rozstawionych gdzieś w ciemności na polach siarkowych, albo pójść spać. Poszliśmy spać o 20.00.
             Czyste powietrze, atmosfera nieco z innego świata (gongi, bębny, medytacje, modlitwy) uspokajały, oczyszczały ciało i umysł. Schronisko było nowiutkie, pachnące świeżym drewnem, bardzo przyjemne. Wielkie pierzyny na futonach ułożonych na podłodze wydawały nam się nawet za ciepłe na tą porę roku. Spało się bardzo dobrze, panowała idealna cisza. Podobno mnisi wstają o 3.00 i rozpoczynają dzień medytacją. Ale poruszają się bezszelestnie i nawet nie wiem, ilu ich było. Główny mnich, pewnie opat tego buddyjskiego klasztoru, miał zapewne napięty program zajęć, gdyż nie chciał zbyt długo rozmawiać z nami. Mówił zresztą tylko po japońsku. Jeśli ktoś przyjechałby tutaj znając tylko angielski, mogłoby mu być trudno się porozumieć. 
          Powrót do Tokio rozpoczęliśmy od wyjazdu z Osorezan autobusem o 10.00. Po drodze mieliśmy 2,5 godziny na zwiedzenie portu i okolic stacji w stolicy prefektury Aomori. Stoi tam zamieniony na muzeum prom, który do czasu zbudowania podmorskiego tunelu (100 m pod poziomem morza!) zapewniał komunikację miedzy wyspami Honsiu i Hokkaido. Teraz na trasie Honsiu-Hokkaido  podróżuje się pociągiem.
Do domu wróciliśmy  o 23.00 wieczorem (niedziela). Po takich wyjazdach bardzo wyraźnie widzi się różnicę między życiem w Tokio i na prowincji. Przede wszystkim w Tokio męczą tłumy, nieświeże powietrze (wyziewy z klimatyzacji i kanałów!) i presja reklam zmuszających do zapoznawania się z mnóstwem niezbyt potrzebnych, jak się okazuje w czasie pobytu na prowincji, rzeczy.
          Kiedy wieczorem rozpakowałam mój plecak moja koszula nocna cuchnęła mocno siarką!

 

Łażenie po sklepach w Tokio


12.06.2013
 
Porównuję sklepy tej samej firmy w różnych miejscach Tokio. Okazuje się, że ZARA ma inne rzeczy na Shibuyi, inne na Omoteshando. Albo przynajmniej inaczej rozkłada akcenty. Na Shibuyi było dużo rzeczy typu: czarna skóra. Na Omoteshando bylam dzien wcześniej, zwiedzalam też ZARA i Oriental Bazaar pod kątem prezentow dla rodziny w kraju. Tutaj ZARA eksponowała raczej bardziej klasyczne rzeczy. Byly stylowe torebki, niedrogie ale wyglądające na najlepszą brązową skórę. Do tego długie spódnice z lejącego materiału w osobliwym kolorze intensywnie pomarańczowym. To teraz najmodniejszy kolor. Z kolei w Benedtonie mierzyłam bezrękawnik – nawet dobrze byłoby mi w nim było, ale czy potrzebuję bezrękawnik? W tym świecie nadmiaru towarów, ciagle coś nowego sie pokazuje, ale człowiek nie miałby czasu tego wszystkiego ubrać, gdyby tak na bieżąco kupował. Lubię Omoteshando Hills- dom towarowy z “wartością dodaną”, tj. można się w nim czuć, jak w glerii sztuki: słychać tajemnicze dźwięki, czuć zapachy, są tam czasem oryginalne wystawy (zwłaszcza na Boże Narodzenie - konstrukcja z lampiona i zwierzątek w barwie mrozu) albo po prostu można oglądać wnętrza sklepów. Ale bardzo drogo. Kupuję tam głównie skarpetki na samym dole – są takie ładne! Niektóre ubrałam tylko raz! Własciwie trzeba by do takich miejsc podchodzić inaczej: zwiedzać je, jak się zwiedza galerie sztuki, nie kupując.

poniedziałek, 10 czerwca 2013

Koniec z jedzeniem rybek

10.06.2013

Wczoraj byliśmy w Jokohamie i aż ciekła mi ślinka na widok apetycznych dań z węgorzem widniejących na zdjęciach restauracji tu i ówdzie. No a dzisiaj dowiaduję się, że węgorze są mocno radioaktywne! Wydaje się, że im dalej od katastrofy w elektrowni atomowej w Fukushimie (11/03/2013) tym bardziej kwestie żywności stają się problematyczne. Jeśli węgorze łapane w rzekach w okolicach Tokio są radioaktywne – poziom becquereli przekracza znacznie ten dopuszczony przez japoński rząd to znaczy to, że i woda nie jest pozbawiona skażeń… Węgorz na razie wypadł z mojej diety. Niestety, inne ryby również nie są wolne od skażeń. Nie wiedziałam o tym, ale od około roku kiedy zjadłam łososia czułam po około dwóch godzinach mocne osłabienie wzroku. Doszłam do wniosku, że przestanę jeść tą rybę, bo związek był bardzo wyraźnie obserwowalny i regularnie powtarzający się. Okazuje się, że ocean Spokojny nie ma nieograniczonej zdolności rozpuszczania skażeń jak chcieliby wierzyć niektórzy zwolennicy „bezpiecznej energii atomowej”. Cóż, szkoda. Ryby są takie dobre. I zdrowe… podobno. Chyba to już czas przeszły.  

Małżeństwa mieszane


  9.06.2013

7 maja 2013 w piątek byłam na wykładzie na temat małżeństw mieszanych kulturowo. Mówił psycholog pracujący na Sophia University i jednocześnie prowadzący praktykę kliniczną w Tokio.

Na sali były kobiety Polki mające mężów Japończyków . Dla nich był to wykład porządkujący obserwacje zebrane na domowym podwórku. Przede wszystkim małżeństwa wielokulturowe skazane są najczęściej na porażkę. Składa się na to wiele przyczyn. Jedną z nich są różnice oczekiwań co do małżeństwa, odmienne role płci w różnych kulturach, różne postrzeganie tego, czym jest rodzina i jak trzeba się z nią kontaktować. Np. w kulturze polskiej jeśli dwoje ludzi się poznaje i zamierza zawrzeć związek małżeński oznacza to, że chcą być ze sobą. To jest dla nich najważniejsze. „Z teściową się nie żeniłem” – można czasami usłyszeć takie zdanie u  młodego małżonka. Tymczasem w kulturach azjatyckich kontakty z rodziną są bardzo ważne. Bo małżeństwo to związek dwóch rodzin o podobnym statusie. Celem związku jest przedłużenie dobrobytu całej rodziny jako takiej, kontynuowanie prowadzenia biznesu, zapewnienie potomków do dziedziczenia majątku. Toteż rodzina „wtrąca” się w wychowanie dzieci, ingeruje w zachowania uznawane w Europie za „prywatne”. W Japonii nie jest inaczej, mimo że coraz większego znaczenia nabiera rodzina „nuklearna”, para młodych + dziecko (dzieci). Japończycy przychodzący po poradę wraz ze swoimi odmiennokulturowymi współmałżonkami wypowiadają panujące w Japonii przekonanie, że „małżeństwo to koniec życia”. Ale dotyczy to konfiguracji Japonka+Japończyk, gdyż japońska kobieta zamienia się z dziewczyny w matkę kiedy tylko urodzi dziecko. Wyrzuca wtedy męża ze swojej sypialni i sypia z dzieckiem. Kiedy ona jest Japonką a on Polakiem – bo coraz więcej jest już takich małżeństw – polscy małżonkowie cierpią z powodu „odrzucenia”, tj ich życie zmienia się o 180 stopni w momencie gdy ich partnera staje się matką. Nie rozumieją tego, nie akceptują. Japonki zainteresowane są by mąż przynosił do domu pieniądze. Jego osoba nie jest im za bardzo potrzebna do szczęścia. Tu powstają konflikty. Z kolei Polki, kiedy pojawia się jakiś małżeński problem chciałyby go omówić. Z Japończykiem jest to niemal niemożliwe. Jemu wystarczy jedno słowo – uznaje dyskusję za zakończoną. Czy jest recepta na szczęśliwy związek dwukulturowy? Wymaga to dużo cierpliwości, poznania kultury współmałżonka i czasami nie upierania się przy swoim. Ważne też, żeby ustalić w jakiej tradycji będzie się wychowywało dzieci, jak będzie się gospodarować pieniędzmi (kto trzyma kasę?), jak będziemy traktować teściów i na ile pozwolimy ingerować w nasz związek. Konkluzja ze spotkania nie była zbyt wesoła a wiele kobiet stwierdziło, że wszystko, co powiedział psycholog zgadza się z ich doświadczeniami. Ciekawe było też niezmienne postrzeganie przez mężczyzn z Zachodu Japonek jako „miłych, kobiecych, łagodnych”. Jest to pewien stereotyp, tym bardziej po ślubie często następuje rozczarowanie gdy żona nie przypomina uległego, miłego dziewczątka, z którym delikwent zawierał związek. Okazuje się często, że to on musi się podporządkować i niekoniecznie mu się to podoba. Przykłady znam z obserwacji. Zabawnie jest widzieć, jak zachwyt nad Japonią i Japonkami po ślubie zamienia się w intensywną krytykę. No, może zabawne dla postronnego obserwatora, bo już dla zainteresowanego – wcale nie. Tak więc uwaga! Małżeństwo to loteria a zawierając związek z kimś odmiennym kulturowo dodajemy tylko trudności do już trudnego przypadku.

 

sobota, 1 czerwca 2013

Podziwiam Japończyków!


  30.05.2013

Jestem po wrażeniem! Podziwiam tych Japończyków!

80-letni Japończyk Yuichiro  Miura zdobył Mont Everest! Wspinaczka to walka nie tylko z górami ale i z sobą. Pokonanie słabości własnego organizmu  przy zmniejszonej ilości tlenu, przy piętnastostopniowym mrozie, z 30 kilogramowym plecakiem na grzebiecie, ze świadomością, że kiedyś miało się złamaną miednicę i kość udową i cztery operacje serca – to musi być wyzwanie!

Wspaniały przykład dla kwękających sześćdziesięciolatków!  Materiał do przemyśleń dla tych, którzy pięćdziesięciolatka uważają za zużyty od starości wrak. Uczmy się od Japończyków!

Codziennie spotykam ludzi, którzy mają więcej niż sześćdziesiąt lat. Pracują, działają na rzecz innych, tryskają pozytywną energią. Widuję osoby idące ulicą i opierające się na balkoniku, patrzę z sympatię na kobiety o zadbanych włosach i twarzach przychylone do ziemi, o grzbietach „zgiętych jak krewetka” – zgodnie z życzeniem japońskim długich lat życia (Obyś żył tak długo, żeby twój grzbiet zgiął się jak u krewetki!).  Podziwiam tych, którzy tworzą – teatr, grupę badawczą, ochotniczo przeprowadzają dzieci i dorosłych przez jezdnię unosząc żółtą chorągiewkę, parzą i podają herbatę w parkach i na trasach spacerowych.   

Zastanawiam się: jak to możliwe? I powoli przychodzi refleksja. W Japonii musi istnieć skuteczna służba zdrowia. Skuteczne leczenie. Bo przecież niemożliwe, żeby ci wszyscy ludzie byli idealnie zdrowi. Otrzymują skuteczną pomoc, kiedy to konieczne. Poprawia to jakość ich życia. Czy kiedyś doczekamy się tego u siebie w kraju? Wątpię…