piątek, 14 czerwca 2013

Tokio i inne miasta Azji


    Chodzę po Tokio w jakimś napięciu, tłumy działają na mnie źle, nie widzę przestrzeni przed sobą. Mimo, że miasto jest wygodne, ma dużo toalet, miejsc do odpoczynku, kawiarni gdzie można coś przekąsić (czy trzeba, czy nie trzeba!) to jednak nieco przeraża. Jest ponad miarę człowieka. Jeśli ktoś sie nad tym nie zastanawia, to może nie jest to dla niego problem. Ale przecież wielu ludzi tutaj dostaje świra, nie wiadomo z czego – z tego tłoku, czy też z innych powodów. Pisarz pochodzenia indyjskiego Naipaul pisał o stresie, na jaki cierpią Indusi mieszkający w swoich klitkach w wielkich miastach Indii. Tu, w Tokio też ludziom jest chyba ciasno, nawet jeśli nie całkiem zdają sobie z tego sprawę. Mają mnostwo udogodnień, ale jako istoty biologiczne i istoty ludzkie nie mają przestrzeni dla swojej cielesnosci i psychiki.

Podobnie wielkim miastem jest Hong Kong. Tylko, że tam czuje się, przynajmniej w niektórych dzielnicach, jakąś przestrzeń dla duszy. Te sklepiki, chaotyczne uliczki, restauracyjki. To jest na miarę człowieka. Port natomiast robi nieco przerażające wrażenie swoim ogromem – gigantyczne żurawie w ciemnosci – wieże świateł w nieokreślonej przestrzeni, ogrom w ktorym nie ma miejsca na piesze wędrowki ludzkiej mrówki. Jednak jest coś w tym mieście, co wzbudziło moją sympatię, chociaż zdaję sobie sprawę, że mieszkanie tam na dłuższa metę byłoby chyba nudne. Tak jak w wielu miastach Azji Dalekowschodniej. Chiny np. tak już się komercjalizują, że władze zakazały tym świątyniom, do ktorych licznie przybywają turyści pobierania haraczu pienieżnego za wstęp. Azja zawsze byla taka – w Tybecie przecież w świątyniach zdzierano z pielgrzymów, ile wlezie.  W Indiach może  mniej zdzierano. Tutaj, w Japonii świątynie są biznesami (rodzinnymi najczęściej), na ktorych się zarabia. Buddyjskie też. Tyle, że te ostatnie zarabiają najczęściej na pogrzebach.

Azja Dalekiego Wschodu chyba jest w ogóle w pewien sposób nudna. Czytałam opinie (kto to powiedział??), że buddyzm w Indiach jest filozoficzno-psychologiczny, w Chinach praktyczny, a w Japonii emocjonalno-estetyczny. To się czuje. W Indiach jest głębia zachecająca do studiów, Chiny znam mało, a co do Japonii to estetyzm zdaje się górować nad wszystkim innym. Nie ma niczego do odkrycia, do głębszego poznania, kończy się na powtarzalnych gestach, które trzeba wykonać według drobiazgowych przepisów. I cóż z tego wynika? Chyba niewiele. A buddyzm ze szkół indyjskich –ileż ciekawych możliwości, również psychologicznie rzecz biorąc. Być może ta praktyczno-powierzchowna orientacja umysłowa Azji Dalekowschodniej sprawila, że nie przyjęło się tutaj chrześcijaństwo. Bo wymaga ono trochę innego, głębszego zaangażowania duchowego. Przerażająca jest pustka duchowa niektórych ludzi Zachodu ( może większości w kulturach anglosaskich?), ale tutaj, w Japonii też jest nie lepiej. Wszelkie próby zaangażowania ducha konczą się maniacką orientacją na własną grupę – sekciarstwem. Skarzyła się jedna Latynoska o pochodzeniu japonskim, że jak w Japonii przyjdzie się do kościola katolickiego zaraz zaczynają cię wypytywać: jesteś katoliczką, chodzisz do kościoła, gdzie chodzisz. To jej się nie podobało. Nie miała ochoty wiazać się z kościołem-instytucją, chciałaby raczej przyjsć w dowolnej porze się pomodlić. Ale tutaj się na to nie pozwala. Albo jesteś totalnym partycypantem w danej grupie, albo odejdź. Totalitaryzm duchowy Azji Dalekowschodniej.

Dziwne życie japońskiego poety Matsuo Basho (XVII wiek) to jakby potwierdzenie tego, co piszę powyżej. On nie chciał żyć w trybach społeczeństwa poddanego totalnej kontroli. Zamieszkał w podróżach. Tacy, jak on określani byli mianem szaleńcow (FUKYO). Wiedli życie na obrzeżach świata. Nie musiał się obawiać, że ktoś każe mu popełnić sepuku. XX-wieczne totalitaryzmy były sprawniejsze: komu udało się ujść kleszczom stalinizmu? Może gdzieś w głębi syberyjskich lasów – tak. Ale nie jestem pewna...     

     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz