Chodzę
po Tokio w jakimś napięciu, tłumy działają na mnie źle, nie widzę przestrzeni
przed sobą. Mimo, że miasto jest wygodne, ma dużo toalet, miejsc do odpoczynku,
kawiarni gdzie można coś przekąsić (czy trzeba, czy nie trzeba!) to jednak
nieco przeraża. Jest ponad miarę człowieka. Jeśli ktoś sie nad tym nie
zastanawia, to może nie jest to dla niego problem. Ale przecież wielu ludzi
tutaj dostaje świra, nie wiadomo z czego – z tego tłoku, czy też z innych
powodów. Pisarz pochodzenia indyjskiego Naipaul pisał o stresie, na jaki cierpią Indusi mieszkający w swoich
klitkach w wielkich miastach Indii. Tu, w Tokio też ludziom jest chyba ciasno, nawet
jeśli nie całkiem zdają sobie z tego sprawę. Mają mnostwo udogodnień, ale jako
istoty biologiczne i istoty ludzkie nie mają przestrzeni dla swojej cielesnosci
i psychiki.
Podobnie
wielkim miastem jest Hong Kong. Tylko, że tam czuje się, przynajmniej w
niektórych dzielnicach, jakąś przestrzeń dla duszy. Te sklepiki, chaotyczne
uliczki, restauracyjki. To jest na miarę człowieka. Port natomiast robi nieco
przerażające wrażenie swoim ogromem – gigantyczne żurawie w ciemnosci – wieże
świateł w nieokreślonej przestrzeni, ogrom w ktorym nie ma miejsca na piesze
wędrowki ludzkiej mrówki. Jednak jest coś w tym mieście, co wzbudziło moją
sympatię, chociaż zdaję sobie sprawę, że mieszkanie tam na dłuższa metę byłoby
chyba nudne. Tak jak w wielu miastach Azji Dalekowschodniej. Chiny np. tak już się
komercjalizują, że władze zakazały tym świątyniom, do ktorych licznie
przybywają turyści pobierania haraczu pienieżnego za wstęp. Azja zawsze byla
taka – w Tybecie przecież w świątyniach zdzierano z pielgrzymów, ile wlezie. W Indiach może mniej zdzierano. Tutaj, w Japonii świątynie są
biznesami (rodzinnymi najczęściej), na ktorych się zarabia. Buddyjskie też. Tyle, że te ostatnie zarabiają
najczęściej na pogrzebach.
Azja
Dalekiego Wschodu chyba jest w ogóle w pewien sposób nudna. Czytałam opinie
(kto to powiedział??), że buddyzm w Indiach jest filozoficzno-psychologiczny, w
Chinach praktyczny, a w Japonii emocjonalno-estetyczny. To się czuje. W Indiach
jest głębia zachecająca do studiów, Chiny znam mało, a co do Japonii to estetyzm
zdaje się górować nad wszystkim innym. Nie ma niczego do odkrycia, do głębszego
poznania, kończy się na powtarzalnych gestach, które trzeba wykonać według
drobiazgowych przepisów. I cóż z tego wynika? Chyba niewiele. A buddyzm ze
szkół indyjskich –ileż ciekawych możliwości, również psychologicznie rzecz
biorąc. Być może ta praktyczno-powierzchowna orientacja umysłowa Azji
Dalekowschodniej sprawila, że nie przyjęło się tutaj chrześcijaństwo. Bo wymaga
ono trochę innego, głębszego zaangażowania duchowego. Przerażająca jest pustka
duchowa niektórych ludzi Zachodu ( może większości w kulturach anglosaskich?),
ale tutaj, w Japonii też jest nie lepiej. Wszelkie próby zaangażowania ducha
konczą się maniacką orientacją na własną grupę – sekciarstwem. Skarzyła się
jedna Latynoska o pochodzeniu japonskim, że jak w Japonii przyjdzie się do kościola katolickiego zaraz
zaczynają cię wypytywać: jesteś katoliczką, chodzisz do kościoła, gdzie
chodzisz. To jej się nie podobało. Nie miała ochoty wiazać się z
kościołem-instytucją, chciałaby raczej przyjsć w dowolnej porze się pomodlić.
Ale tutaj się na to nie pozwala. Albo jesteś totalnym partycypantem w danej
grupie, albo odejdź. Totalitaryzm duchowy Azji Dalekowschodniej.
Dziwne
życie japońskiego poety Matsuo Basho (XVII wiek) to jakby potwierdzenie tego, co piszę powyżej.
On nie chciał żyć w trybach społeczeństwa poddanego totalnej kontroli. Zamieszkał
w podróżach. Tacy, jak on określani byli mianem szaleńcow (FUKYO). Wiedli życie
na obrzeżach świata. Nie musiał się obawiać, że ktoś każe mu popełnić sepuku.
XX-wieczne totalitaryzmy były sprawniejsze: komu udało się ujść kleszczom
stalinizmu? Może gdzieś w głębi syberyjskich lasów – tak. Ale nie jestem pewna...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz